Mam w domu malowanie.
Pomyślałam sobie, że to dobre uzasadnienie urlopu.
I to sama, samiutka!
Pośpię, poczytam, pooglądam telewizję , potem machnę dwa razy pędzlem i jakoś to będzie.
I jakoś to było, ale inaczej.
Mąż szedł do pracy, więc dzień wcześniej włączył się czynnie w przygotowania. Rozglądnął się nerwowo po pokoju. Rozłączył telewizor ( O, matko!) i pieczołowicie zawinął go w ochraniacze. Mnie powinien owinąć!
Zapomniałam sobie wyłączyć budzik w komórce.To nie ma automatycznej opcji "urlop" ?
Dałam radę trochę poczytać - na takiej małej puszce z farbą tak dużo przydatnych informacji!
Podsumowując : udało się .
Pomimo koloru farby o nazwie "garść muszelek" , udającego w sklepie jasny beżyk , który w realu okazał się bielą.
Pomimo, komentarzy dzieci po powrocie ze szkoły "Łaaa!!!! A, to Ty mamo!?!"
Pomimo, tego, że następnego dnia nie mogłam się uczesać ani umyć zębów. Zakwasy!
A z plusów? Upilnowałam balkon przed gołębiami próbującymi założyć gniazdo pomiędzy skrzynkami z kwiatami a pędzlami!
*
A co wyszło? Tylko ciąg dalszy dawnego prezentu dla siostry.
Zamalowałam szufladkę , więc na razie wejdzie tylko jedna chusteczka. Górą.
Miał być S.O.S dla alergika, wyszła skarbonka.
Lubię to!
*
Ps. Pokój malowałam, a skarbonka, to efekt uboczny :)